środa, 28 listopada 2012

Podobno.

Podobno życie jest jak pudełko czekoladek.

Podobno.

Wczorajszy dzień przyniósł wiele zwrotów akcji i koniec końców stwierdzam, że Crowborough nigdy nie będzie moim miejscem na Ziemi. Nigdy nie może nim być, bo Ktoś na górze zdecydował, że korzenie mam gdzie indziej. Dziwnie się  funkcjonuje bez korzeni.

Podobno życie jest jak scena.

Podobno.

Kamila chyba wyjedzie z UK. Czy wróci? Nie wiem. Nie nastawiam się. Nie przywiązuję się już jak kiedyś. Nauczyłam się żyć z przyjaciółmi, którzy są daleko. Nie oczekuję już że będą blisko. Tak jest łatwiej. Jej 6 kartonów nadal stoi w moim garażu, ale nie mam pewności, czy zaraz garaż nie będzie pusty.


Podobno zawsze mamy wyjście.

Podobno.

Ostatnio zastanawiam się ile ja ich mam. Ile ma ich Oli. I czy tak naprawdę, jakiekolwiek jest.



 

środa, 21 listopada 2012

Czekam

Czekam na zimię. Na biały puch, który wygląda jak słodkie bezy ze śmietaną. Na cichy mróz czekam. 

I na niedzielę z Siestą i Kydryńskim czekam. Gdy za oknem koniecznie biało.

Na mamę czekam. Na jej miękkie dłonie. Na zapach pierogów. Na robienie na drutach. Czekam.

Czekam na niego, na nią. Czekam.

Na siebie czekam. 






sobota, 17 listopada 2012

Kino.

Jestem w Anglii już trzy lata, a jeszcze nigdy, uwaga (!) nigdy wcześniej nie byłam  tutaj w kinie. Wynikało to z dwóch powodów. Po pierwsze: nie ma kina w Crowborough. Po drugie: ponieważ razem z Dawidem nie mieliśmy z kim zostawić Oliego, nigdy się do kina  nie wybieraliśmy. Pozostało mi więc odwiedzanie kin podczas pobytu w Polsce lub czekanie na pojawienie się filmu na DVD. Tym sposobem dorobiłam się niezłej kolekcji płyt, ale tęsknota za wielkim ekranem pozostała.


Dzisiaj było inaczej. Oli został z tatą, a ja razem z Kamilą po raz pierwszy w Anglii poszłam do kina. Kino jest w Uckfield, do którego jedzie sie 20 minut pociągiem. I jest to najcudniejsze kino w jakim byłam! Filmem się trochę zawiodłam, ale kinem wcale! Bynajmniej nie było to Cinema City ani Odeon. Było to najmniejsze kino w jakim miałam okazję być i było cudne. Poczułam sie świetnie, że oparło się nurtom globalizacji i przypuszczam pozostało niezmienne od wielu, wielu lat. Sala mała, z puchatymi czerwonymi fotelami, bez miejsca na kubek z Colą, kurtyna jak za czasów niemych filmów z Charlie Chaplinem, dziwna muzyka w tle w czasie oczekiwania na projekcję. Nie uwierzycie, ale puścili tyrolskie pieśni, zgasili światło i czułam się wyjątkowo. Nie było tam wielu korytarzy, ani pięter. Piętra wcale nie było. Dwie salki obok siebie, z uroczym panem przedzierającym bilet na pół i wskazującym miejsca małą latarką. 

Film przestał być ważny. Poczułam magię kina. I to było naprawdę fajne. 

Picture House, kino w Uckfield


środa, 14 listopada 2012

Imbirowy listopad z nutką dekadencji

Listopad jak to listopad, niesie wiele zmian. Zmian w mojej garderobie ( grube swetry zajęły miejsce letnich bluzek) , na drzewch ( powoli robią się łyse )  i wreszcie w moim portfelu; bo zbliżające się Święta zdziesiątkują moje zasoby materialne. W organizerze zapisuję co komu kupię, w co zapakuję i ile kartek wyślę. Chcę się ze wszystkim wyrobić do 10 grudnia, bo później mam zamiar skupić się tylko na tym co najważniejsze.

Ten listopad jest jednak inny niż dwa poprzednie listopady. Po pierwsze oprócz mojej kochanej dwójki cudownych mężczyzn, mam też przyjaciela. Taką jedną wesołą Duszyczkę, co biega w czerwonych kaloszach i szuka pracy (możecie poczytać jej bloga - polecam! Link w zakładce obok). Zabawna jest bardzo w tym swoim szukaniu, zabawna jest generalnie, ale zupełnie nie jest zabawna, gdy po raz trzeci z rzędu ogrywa mnie w "Buzz'a". Wtedy wcale mi nie jest do śmiechu!

Listopad też jest inny, bo Oli urósł. Rośnie tak szybko! Uczę go mówić "sz", "ż" i "cz", ale niestety wątpię by kiedykolwiek zabrzmiały  tak twardo jak w języku polskim. Wszystko jest miękkie i tylnojęzykowe. Trochę mnie to smuci, ale cóż, chyba nie ma na to rady. Coraz więcej słów wtrąca w języku angielskim, gubi akcent i nawet swoje imię wymawia już po angielsku z "a" zamiast "e" i niemym "r" na końcu. Mówi też, że jest Anglikiem, ale Polskę kocha bardzo. Chociaż tyle.


W końcu, listopad jest inny, bo już tak nie tęsknię. Moja tęsknota za krajem jest coraz bardzej romantyczna. Czasem uświadamiam sobie, że tęsknię za czymś czego nie ma.  Za podmuchem wiatru,  śniegiem w zimie i jazdą tramwajem. Zaraz potem jednak zastawnawiam się, czy tak naprawdę, naprawdę mi tego brakuje? Nie wiem. Wiem jednak, że oswajanie emigracji idzie mi coraz lepiej...

wtorek, 6 listopada 2012

Jordania


Ciężko w słowach odtworzyć ostatnie dni, choć bardzo chciałabym to zrobić. Namalować obraz albo ułożyć nuty na pięciolini byłoby o wiele prościej.

W Jordanii zostawiłam kawałek mojego serca, choć ci co mnie dobrze znają wiedzą, że serce zostawiam gdzie popadnie. Jednak tam odbyłam nie tylko wspaniałą, niezapomnianą podróż, ale co więcej, upewniłam się w tym kim jestem i kim chcę być. A to o wiele trudniejsze niż kupno biletu na samolot.

Poniżej słowa, które napisałam tam, w Aqabie wcześnie rano, kiedy wszyscy w domu spali, a ja zupełnie nie mogłam przegapić tak cudnego poranka.


28.10.2012


Dzisiaj obudziła mnie cała orkiestra dźwiękow (od modlitwy w meczecie, poprzez  ujadanie psów i pianie kogutów aż po dźwięk  samolotu lecącego tuż nad Aqabą).  Dziwne uczucie, naprawdę, ale mam wrażenie, że w Jordanii odnalazłam kawałek siebie.  Mogłabym tu funkjonować naprawdę dobrze, choć może tylko w mieście, bo na wsi wszechobecny  islam zbyt mocno ograniczyłby moją wolność.


Przez moją głowę przebiega tysiące myśli, bo przez ostatnie dni zrobiłam i widziałam więcej niż kiedykolwiek mogłabym się tego spodziewać.  Picie herbaty z Beduinką i  zabawa z jej upośledzonym wnukiem uświadomiło mi więcej niż cały poprzedni rok mojego życia.  Rozmowa z Syryjskimi kobietami, które trzy miesiące temu opuściły swój dom by ratować życie własne i swoich dzieci, dało mi więcej niż codzienne oglądanie wiadomości BBC. Chodzenie ulicami Ammanu  i Aqaby, spacerowanie w Dolinie Mojżesza i patrzenie na górę Synaj było o niebo lepsze niż czytanie przewodnika Lonely Planet. Spotkanie zaś mojej stopy z jeżowcem było przeżyciem niemal ekstremalnym, ale jakże niezapomnianym.



Stałam na Górze Nebo i patrzyłam na Ziemię Obiecaną, byłam w rzece Jordan i chodziłam po ziemi Edomitów. Dziwna ta podróż. Dziwna i piękna. Pojechałam tu by odwiedzić ludzi i miejsca, ale czuję się jakby to ludzie i miejsca odwiedziły mnie. Każda z napotkanych osób obdarowała mnie nie tylko pysznym jedzeniem ale i burzą myśli, które do teraz rozmnażają sie w mojej głowie z prędkością światła. A każde miejce, no cóż... miejsca zatoczyły koło, zawirowały w powietrzu i wraz z pustynnym piaskiem przedostały się przez nozdrza do moich płuc.



Jordańczycy są tak przemili, że ich serdecznością mogłabym sobie wybrukować mieszkanie i wstając codziennie rano zawsze miałabym dobry humor.  Ich gościnność  sięga czasami niewyobrażalnych na Zachodzie rozmiarów. Gdy tuż przed naszym przyjściem gospodarz domu zabił jagnię poczułam się nieswojo. Nie tylko dlatego, że godzinę później zwierzę wylądowało na moim talerzu, ale też dlatego, że ja nic dla tych ludzi nie miałam. Oprócz uśmiechu i zrozumienia.  Byciem jedną z nich, choć przecież tak inną. Dla szacunku dla ich religii i kultury,  zakładałam długie spódnice i przykrywałam głowę, choć  według zasad islamu i tak byłam ubrana zbyt frywolnie. Kobiety ubierają się różnie, w zależności od poziomu tolerancji i wykształcenia męża. Widziałam kobiety z całkowicie zakrytą twarzą, takie którym było widać tylko oczy i takie , które nawet nie nosiły chusty. Te ostatnie jednak są zazwyczaj chrześcijankami mieszkającymi w dużych miastach. A Jordanki są przepiękne, mają cudowne włosy, wielkie oczy i śniadą cerę.



Jednak najmocniej i najbardziej zrozumiałam jedno. Moją wolność w Jezusie. Wśród poprzykrywanych kobiet czułam się czasem jak kolorowy ptak, który zaraz pofrunie w powietrze. Mogę patrzeć mężczyźnie w oczy, mogę podać mu rękę i nie muszę siadać po drugiej stronie pokoju jako byt niższej kasty. Nie jestem niewidzialna.  Kiedy mój mąż zakładał mi na plaży buty, uprzednio wycierając stopy  z piasku, cały tłum gapiów stanął wokoło nas. Tutaj to niecodzienny widok.  Dla Jordańczyków było to tak egzotyczne, że zaczęli nam robić zdjęcia. 







Chyba nie wiedzieli, że Bóg, w którego ja wierzę, mył swoim uczniom nogi, chciaż był Królem...