wtorek, 26 sierpnia 2014

Bilokacja

Świętej pamięci Ryszard Kapuściński mawiał, że żeby znaleźć się w kompletnie innym świecie wystarczy wsiąść w samolot.  Kilka godzin wcześniej był przecież w biednej Etiopii ogarniętej głodem i chorobami, a teraz siedzi w kawiarni  na luksusowym lotnisku we Frankfurcie. Lądując w Londynie zawsze ogarnia mnie podobne wrażenie. Choć Polska to nie Etiopia, a Londyn to nie Frankfurt to jednak światy są zupełnie różne. Gdy lecę w dwie strony mam uczucie bilokacji. Już jestem tu, choć myślą jeszcze tam.

Życie w rozdarciu zaczyna się z pierwszym dniem mieszkania na obczyźnie. Nigdy nie  nazwałabym się typową emigrantką, choć tytuł bloga może sugerować inaczej. Jednak nie o tym. Od pierwszego dnia kiedy opuszczasz swój kraj, czujesz jakby ktoś oderwał cię od podłoża, od fundamentu, korzenia. To uczucie towarzyszy już chyba zawsze. Gdy rozmawiam z osobami będącymi długo poza swoją ojczyzną, przyznają podobnie: życie w rozdarciu zaczyna się z momentem gdy opuszczasz swój kraj, a nie  kończy się nigdy - nawet jeśli powrócisz do rodzinnych stron. Tęsknisz za starym światem, jednocześnie przesiąkając tym nowym. Stary jest ci bliższy, ale im dłużej jesteś w nowym, tym stary staje się bardziej obcy. Gdy jestem tu, myślę o tym co tam. Gdy jestem tam, zastanawiam się czy 'tam' to nadal to co pamiętam jako bliskie memu sercu.

Przesiąkam Anglią, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Możesz się bronić rękoma i nogami, ale już nigdy nie będziesz taki jak kiedyś. Emigracja zmienia percepcję. Wcale nie pomaga fakt, że twój kraj też się zmienia; wszystko przecież płynie. Rodzą się dzieci, ludzie pobierają się i rozstają, zmieniają pracę, szukają mieszkania na kredyt. A ja jestem w momencie gdy jeszcze nic z tego nie miało miejsca.


Łódź, galeria handlowa. Upada mi sweter. Za mną pani koło piędziesiątki krzyczy 'hola, hola, coś pani upadło'. Dziękuję i przewiązuję sweter wokół paska mojej torby.

 Upada znowu. Za chwilę podchodzi do mnie obcokrajowiec i z brytyjskim akcentem mówi : 'Excuse me Ms, you dropped your jacket'. Odpowiadam 'thank you', a on życzy mi miłego dnia i z uśmiechem macha na pożegnanie. W tym momencie poczułam się jak w domu, z osobą, którą znam.

Żyję w rozdarciu. Będąc tu nigdy nie mam pełnego spokoju, bo przecież myślę o tym co 'tam', a jeśli wrócę 'tam' będę tęsknić za tym, co tu... 

Jestem tego pewna.





poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Polska.

Gdy wracam z Polski, zawsze pełno we mnie uczuć, przemyśleń, wrażeń. Polska jest jak pudełko czekoladek. Możesz trafić na słodkość, która rozpływa się w ustach i pozostawia smak na kika godzin lub zjesz truflę z niewyjętą pestką od wiśni, na której złamiesz sobie ząb. Jakkolwiek by nie było, Polska to moje gniazdo, pełne znajomych dźwięków, pysznych smaków, różnych zapachów. Dom, w któym może przecieka dach, ale za to stół jest wypełniony obfitością zmysłów i emocji.

Polska ma swoje strefy buforowe i te, gdzie jeszcze nie dotarł XXI wiek. Nawet w obrębie jednego miasta znajdą się takie rejony, gdzie obok przysłowiowych szklanych domów, stoją rozpadające sie kamienice. To normalne, jesteśmy państwem postkomunistycznym i zajmie nam trochę czasu, by piękno i estetyka stały się czymś powszechnym, a nie nadzwyczajnym. Środków wciąż mało, a potrzeb od groma. I nie krytykuję obecnego stanu rzeczy, jestem pod wrażeniem, że aż tak dużo udaje się zmienić.  Mówię szczególnie o Łodzi, która jest mi najbliższa ze wszystkich miast w kraju. Jest lepiej niż było. Widać zmiany istniejące i te, które nadchodzą. Mentalność tylko ta sama. 

W Polsce  zachwyca piękno młodych kobiet. Jeśli mieszkasz na Wyspach, tak jak ja, otacza cię pewna urodowa sztuczność. Przyklejane rzęsy, doczepiane włosy, nadużywanie solarium. Polki emanują klasą, elegancją, niewymuszonym, naturalnym pięknem. Zauważyłam również, że to młodsi ludzie ( do 40 roku życia ) są milsi, bardziej uśmiechnięci, zrelaksowani. Być może są mniej obciążeni przeszłością narodu i nie mają aż tylu kompleksów. Jednak tu trudno o obiektywnizm, w kraju byłam tylko 14 dni, a już prawie 5 lat jestem poza granicami Polski. Jest jednak bardzo widoczna cecha, która zdaje się narastać z każdym moim pobytem w Łodzi: AGRESJA . Podczas całego roku w Anglii nie byłam świadkiem lub uczestnikiem tylu nieuprzejmości jak podczas siedmiu dni w moim mieście. Oczywiście jest wiele cudownych osób, ale zdaje sie, że umiejętność panowania nad sobą i słowami, które się wypowiada, stopniowo zanika. Kupując zabawki w sklepie, jadąc autobusem, stojąc w kolejce po chleb nieustannie słyszałam pretensjonalny ton i podniesiony głos. Ludzie się kłócą i miałam wrażenie, że nikogo to nie zawstydza. Ba! , nikt nawet już tego nie zauważa. Walka o to, kto będzie wyżej w hierarchii społecznej zaczyna się na ulicach podczas jazdy samochodem, a kończy w biurach i urzędach.

Eklektyzm panuje na każdym polu: wyglądu miasta, ludzi, zachowań, emocji. Zupełnie inaczej niż w Anglii. Tu wszystkie domy są z cegły, mają te same oranżerie i stylowe ogrody,  ludzie mają podobne emocje i podobnie się ubierają. Wydawać by się mogło, że ta druga opcja jest lepsza. Wcale tak nie jest, bo w różnorodności jest przecież miejsce na kreatywaność. Gdy chodziłam po Łodzi uśmiechałam się do innych w nadziei na podobną odpowiedź. Czasem się udawało. Niektórzy uśmiechali się lekko i swobodnie, innych mój uśmiech zaskakiwał i nieśmiało próbowali wygiąć usta w tym pozytywnym grymasie. Zdecydowana większość jednak odwracała głowę lub spoglądała na swoje buty.  We wszystkim jednak najbardziej zaskakują dzieci. One są wolne od historii, śmiałe, wesołe, nie myślą jeszcze o tym, czy uda im się znaleźć pracę powyżej średniej krajowej i utrzymać dom. Polskie dzieci bawią się wyobraźnią, łatwo nawiązują kontakty i odważnie zaczepiają siebie nawzajem.  Patrzenie na nie pozwala zachować optymizm, bo nic nie jest w narodzie chyba tak ważne jak wzajemny szacunek i opanowanie.

Na koniec. Polska to mój dom. W każdym mieście w którym byłam, to uczucie towarzyszyło mi najmocniej.